[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego ud i bioder pracowały jak tłoki parowe, gdy wbijał się w nią, pomrukując jak dzikie zwierzę.
Jean nie potrafiła się już powstrzymać, straciła kontrolę nad swoim ciałem; ogarnęły ją fale
112
zbliżającego się orgazmu, aż w końcu porwały ze sobą.
Oderwana od rzeczywistości, nie bacząc na nic, pragnęła, by trwało to wiecznie, aby mogła zatopić się w wiecznej rozkoszy.
Jakby przez mgłę usłyszała hałasy, grzmoty eksplozji, ludzkie krzyki, pospieszne kroki i głuche drżenie wstrząsające całym
budynkiem. Przez jej zamknięte powieki przeniknęły oślepiające błyski.
Powoli do świadomości Jean dochodziło, że Pete już na niej nie leżał, lecz ciągnął ją, próbując postawić na nogi. Krzyczał coś,
lecz nie mogła zrozumieć słów. Jean chwyciła chłopaka, próbując pociągnąć go znowu na siebie, ale zabrakło jej siły.
Ostry policzek w twarz gwałtownie zniweczył ten wspaniały, pełen zmysłowości stan. Uczucie rozkoszy znowu zamieniło się w
paraliżujący strach. O Boże, ten skurwiel dostał to, co chciał, a teraz zamierza ją zabić! "Uduszona dziewczyna znaleziona w
szopie na łodzi. Policja poszukuje mordercy."
Jean próbowała się wyrwać, ale Pete trzymał ją bardzo mocno. O, jakąż była idiotką! A teraz jest już za pózno! Kopnęła
chłopaka mocno bosą stopą. Spoliczkował ją znowu; potrząsnął wyraznie zirytowany.
- Zbierz się do kupy, ty mała idiotko! - te słowa już zrozumiała. Drżąc poddała mu się,
113
gdyż walka była bezsensowna. Zabije ją, a ona nic na to nie poradzi.
- Musimy stąd wiać - w głosie Pete'a była panika; odór czosnku zdawał się być silniejszy niż przedtem. Podziałał znów jak sole
trzezwiące. - Słuchaj, to pewnie te kraby zaatakowały miasto.
Gdzieś w pobliżu ciężka artyleria otworzyła ogień; do kanonady wkrótce dołączyły się serie z karabinów maszynowych. Ludzie
szaleli w panice, tłum ogarnięty autentycznym strachem rozpierzchł się we wszystkich kierunkach, próbując uciekać.
Pete zapamiętale szamotał się z oknem. Nagle szopa stała się śmiertelną pułapką dla dwojga uwięzionych w niej, nagich ludzi.
Jean i Pete byli zdani na łaskę gigantycznych krabów, mogących przecież przełamać wojskową obronę przy nabrzeżu i
falochronie.
Inwazja na Barmouth rozpoczęła się o pierwszej dwadzieścia pięć. Słabe światło księżyca sprzyjało krabom - Bóg ich niestety
nie opuścił. Kilka nocy wcześniej stwory zostałyby zauważone szybciej - co wcale jeszcze nie znaczy, że rezultat ich ataku
byłby inny.
%7łołnierze z czołgu stojącego na nabrzeżu pierwsi spostrzegli kraby.
- Patrzcie! - strzelec potrząsnął swym towarzyszem, budząc go nagle. - Są tutaj!
114
Skierowanie działa na najbliższego kraba - to była kwestia sekund. Celownik był wyregulowany i z takiej odległości nie można
było chybić.
Działo wypluło łuskę po wystrzelonym pocisku.
Krab przewrócił się na grzbiet, kawałki pancerza rozprysły się na wszystkie strony.
- Dostał! - strzelec krzyczał jak na wiwat. - Niepokonane? Gówno prawda! To je przetrzebi.
Gdy załadował działo ponownie i skierował je na pełznące, zbliżające się kraby, nagły ruch odwrócił jego uwagę. %7łołnierz
znieruchomiał.
- Cholera - wycharczał - ten skurwiel znowu wstaje!
Stwór rzeczywiście szamotał się, próbując się podnieść. Kilka innych krabów mu pomagało, pchając, dopóki nie odzyskał
równowagi. Jego oczy gorzały złością i prócz paru łusek odłupanych z pancerza, nie widać było żadnych ran. Może trochę go
to oszołomiło, ale żył.
- To niemożliwe - kapral sapał z niedowierzaniem. - Nic nie powinno oprzeć się temu pociskowi - w każdym razie nie z takiej
odległości!
- A jednak - warknął strzelec biorąc na cel następnego skorupiaka. - Widzicie tego wielkiego skurwiela? Tego, wielkości konia.
Cóż, zobaczymy, jak to na niego podziała!
Nabrzeżem wstrząsnęła eksplozja.
115
Wielki krab został odrzucony w tył, ale nawet się nie przewrócił. Przez kilka sekund kiwał się otumaniony, pózniej znów ruszył
naprzód. Koło setki lub więcej monstrów podążało za nim, jak falująca, pełzająca linia. Aomot szczypiec był o-głuszający,
przerazliwy, niemożliwy do wytrzymania.
Krab idący na czele zatrzymał się; poruszył ogromnymi szczypcami i wskazał na czołg. Nie można było nie zrozumieć tej
komendy.
- Zamknąć właz! - krzyknął strzelec. - Idą na nas!
Właz szczęknął, zamykając się. %7łołnierze wydali westchnienie ulgi. Wróg był zbyt blisko, by mogli oddać jeszcze jeden strzał.
Będą musieli poczekać, póki nie przybędą posiłki. Kapral zapalił papierosa; jego ręce drżały.
- Tutaj nas nie dostaną - w zamkniętej przestrzeni jego śmiech zabrzmiał nienaturalnie. - Pamiętacie, jak kiedyś nasza
maszyna się zepsuła? Nie mogli nas odholować i musieli naprawiać na miejscu. Zabrało im to dwa dni.
- Zamknij się! - nerwy sierżanta były napięte do ostatnich granic. Oczami wyobrazni wciąż widział te kraby na zewnątrz: To były
żywe czołgi, silniejsze niż wszystko, co człowiek dotąd wynalazł.
Nagle, słysząc metaliczny chrobot, drapanie gigantycznych szczypiec po stali, żołnierze zamarli.
116
- Chodzcie, wy skurwiele! - krzyknął histerycznie kapral. - Spróbujcie nas podnieść. Z tym sobie nie poradzicie!
- Na rany Chrystusa, zamknij się! - strzelec wkroczył do akcji, a jego pięść trafiła kaprala w szczękę. Uderzony walnął głową o
stalową ścianę z głuchym odgłosem. Oczy mu się zaszkliły i opadł na swoje miejsce.
- Przestańcie! - krzyknął sierżant. - Czy chcecie... -" urwał. Stracił nagle równowagę. Czołg poruszył się, przesunął o parę
jardów, a potem zatrzymał. Po chwili znów się poruszył.
To było niemożliwe; tylko dzwig mógł unieść czołg. Sierżant rzucił się ku wizjerowi, spojrzał weń i zobaczył scenę, której
makabryczność podkreślał widmowy blask księżyca. Tuziny skorupiaków zebrały się wokół ruchomej, stalowej fortecy. %7łołnierz
otworzył usta, by wykrzyczeć ostrzeżenie, ale głos uwiązł mu w gardle. Czołg' poruszył się znowu - w górę!
- One... one nas podniosły! - wyszeptał sierżant zbielałymi wargami. Chwycił się podpórki, by nie upaść. Wyciągnął ramię,
próbując potrząsnąć leżącym bez zmysłów kapralem.
- Obudz się! - krzyk prawdziwej paniki. - Te skurwiele nas niosą!
Czołg trząsł się i kołysał, gdy jedne kraby wczołgiwały się pod niego, a inne podnosiły go swymi olbrzymimi szczypcami, z siłą
równą sile
117 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl