[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawiarenek ziały czernią.
I masa zwłok. Znieruchomiały, zastygły tłum.
Drakkar wzdrygnął się lekko. Przyłożył do oczu lornetkę, skierował ją ku tablicy odjazdów.
Napis głosił:
WITAMY ZWYCIZC.
Na murku przed tablicami leżała aksamitna poduszka, przez noktowizor nie można było
odróżnić koloru, ale zapewne był to czerwony.
Na poduszce pendrive.
Nie brakuje wam poczucia humoru, chłopaki, pomyślał Drakkar.
Jakiś cień przykuł jego uwagę. Drobny, nieznaczny ruch.
Ktoś był na półpiętrze, tuż przy wejściu do apteki. Krył się za marmurową balustradą, ale
śladowe poruszenia wskazywały wyraznie jego pozycję. Wystarczająco wyraznie, by
zobaczyć go również z dołu.
Drakkar uśmiechnął się lekko. Wabik. Wystawia się, specjalnie. Kolega snajper jest więc na
górze. Musi tu być.
Zaczął pełznąć naprzód, powoli, na czworakach, ostrożnie wykonując każdy ruch.
Wiedział, że ma obecnie trudniejsze zadanie od przeciwnika. Tamten zapadł w rodzaj transu,
w którym wyostrzone zmysły reagują na każdy szelest i każdy ruch. Jednocześnie człowiek
jest jakby nieobecny, przenosząc całe swoje istnienie w czuwanie właśnie.
Ten, który idzie ku niemu, musi stać się po prostu nieobecnym. Niewidzialnym,
niesłyszalnym, niematerialnym.
Kiedyś Drakkar tak właśnie chodził... wiedząc, że ma Artystę za plecami. Snajpera gotowego
przesłać śmiercionośny prezent każdemu, kto stanie Drakkarowi na drodze.
Ale to było kiedyś, a teraz jest teraz.
Drakkar jakimś cudem dostrzegł przeciwnika dosłownie w ostatniej chwili. Jeszcze
paręnaście sekund i wszedłby w jego pole widzenia. Na całe szczęście zatrzymał się, jak
gdyby szósty zmysł krzyknął: stop!
Snajper leżał o paręnaście metrów w bok i przód, przykryty maskującym kocem, zespolony w
jedność z karabinem. Ani drgnął.
Drakkar wycofał się. Przywarł do ziemi. Podniósł do oczu lornetkę.
Powiódł spojrzeniem po całej sylwetce, dokładnie, powoli. Prześlizgnął po lufie...
W jednej chwili trzewia ścięły się mrozem.
To niemożliwe. To po prostu, kurwa, niemożliwe!
Co to za broń? Blaser?
Patrz, patrz jeszcze raz!
Blaser Tactical?
Lufa... zamek...litery... zaczernione, ale znasz je pamięć, doskonale je znasz!
c-e-d-o-n-u-l-l-i
Nie ustępuję nikomu.
Drakkar przesunął językiem po spierzchłych wargach.
Artysta?!
Co on tu robi, do kurwy nędzy? TUTAJ!?
Powinien przecież siedzieć z dziewczynami i czekać, aż Drakkar dostarczy mu w pokorze
pendrive a. A nie wystawiać się jak ostatni idiota!
W poszarpanych drzwiach wejściowych do hali mignęła skulona postać. Ktoś przemknął
obok kiosku i wślizgnął się za ścianę.
Warujący na podwyższeniu zauważył go zapewne, gdyż od razu ruszył do schodów.
PrzycupnÄ…Å‚ przy nich, przyczajony.
Ledwo dostrzegalnie Artysta przyłożył się do broni.
3.
Kajman przywarował przy wejściu na antresolę. Kątem oka zerknął w kierunku Artysty,
przyczajonego pod sufitem: obstawiasz mnie, stary?
Artysty nie było widać, jak zwykle. Znaczy, wszystko w porządku.
Wyścigowiec krył się pod schodami, jak szczur. Poruszał się sprawnie i zwinnie, Kajman
gotów byłby przysiąc... że zna gościa i to nie od dziś.
Sprzężenie, mające podejrzanie wiele wspólnego z telepatią, a może po prostu ze zgraniem
ludzi wielokrotnie wspólnie doświadczających stanu zagrożenia: wiesz, gdzie jest ten drugi i
wiesz, że go znasz, że jesteście tej samej, drapieżnej krwi. Czujesz go i po prostu wiesz.
A zatem to Drakkar?
Kajman nie widział numeru Wyścigowca, ale skoro Kamieńczyk informował o nadejściu celu,
z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł założyć, że to właśnie on.
Spiął się więc, przygotował.
Czas wdrożyć PLAN.
4.
Teraz!
Drakkar skoczył ku Artyście. Błyskawiczne uderzenie w tył głowy i snajper odjechał w
przejściowy niebyt. Kask uchronił go od poważniejszych obrażeń, ale cios był wystarczająco
silny, by odebrać świadomość. Snajper miękko opadł na kolbę blasera.
Drakkar sprawnie wyjął spod niego karabin, unieruchomił mu ręce i nogi paskami
zaciskowymi. Położył się obok i spojrzał w dół.
5.
Kajman był cierpliwy. Jak gad.
Wyczekiwał, aż zawodnik połknie przynętę, poruszając się czasem odrobinę - ale tylko taką
odrobinę, którą kapitan %7łelański mógłby zauważyć swym osławionym szóstym zmysłem.
Broń Boże za dużo na raz, aby tylko tamten nie nabrał podejrzeń, że to jednak może być
podpucha.
Chyba zadziałało, bo Wyścigowiec zaczął pełznąć w górę schodów. Broń trzymał luzem, nie
na taśmie. I czaił się, czaił... nieskończenie powoli.
Kajman czekał, obrócony doń prawie tyłem. I tylko obserwował kątem oka. Jak gad.
A potem, gdy tamten był już całkiem blisko, Kajman cały zmienił się w sprężynę,
wyrzucającą flarę jednym ruchem ciała.
Uczestnik spojrzał przez noktowizor na pędzący ku niemu blask. System ochrony przed
silnym zródłem światła zadziałał doskonale: obraz zgasł natychmiast. Nim zdążył powrócić
do normy, Kajman dopadł wroga i kopnięciem wytrącił mu broń z ręki. Poleciała dobre parę
metrów, wylądowała na posadzce z głuchym stuknięciem.
Kajman przygwozdził gościa do ziemi. Prysło oko fioletowej kamery. A zaraz po nim
noktowizyjne gogle.
- Witamy w piekle, kapitanie. Ani drgnij, bo siÄ™ rozhermetyzujesz.
Nie był pewien, czy Drakkar odbiera częstotliwość ogólną, ale po wyrazie szeroko otwartych
ciemnych oczu wnosił, że niewątpliwie docenia powagę sytuacji.
STÓJ!
Jakich, kurwa, ciemnych oczu? Poświeć no tu latarką...
A jakże, ciemnych. Ciemnobrązowych. Nie inaczej.
Kapitanie %7łelański, przechodził pan jakieś operacje plastyczne na tęczówkach ostatnio? Bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]