[ Pobierz całość w formacie PDF ]

usłyszeć słowa, które tak bardzo pragnąłem wypowiedzieć,
ale się bałem. Przed spotkaniem ciebie nie wiedziałem, co to
miÅ‚ość, nigdy nie byÅ‚em naprawdÄ™ zakochany, przedtem ni­
kogo nie darzyłem tak wielkim uczuciem. I chociaż jestem
pisarzem, nie wiedziaÅ‚em, że miÅ‚ość oznacza też komplika­
cje. A po wypadku... po prostu... bałem się pytać...
- Ja też.
- Za każdym razem, gdy poruszałaś ten niebezpieczny
temat, ze strachu wycofywałem się, chowałem jak ślimak
w skorupę. Bałem się, że cię stracę. Chciałem błagać, żebyś
została, ale...
Wzruszona przytuliła się i nieśmiało szepnęła:
- A ja wciąż cię kocham.
- Ja ciebie też. Och, jak kocham. Trudno mi znalezć
sÅ‚owa, żeby wyrazić jak bardzo... BÄ™dÄ™ musiaÅ‚ szukać pomo­
cy u poetów... Wstajemy?
Wyskoczył z łóżka, pomógł jej wstać i trzymając się za
136 KONIEC ROZTERKI
rÄ™ce, poszli do Å‚azienki. Sarah zaplotÅ‚a wÅ‚osy, zwiÄ…zaÅ‚a ko­
lorową gumką i spięła spinką na czubku głowy. Gdy Jed
pieszczotliwie pogÅ‚adziÅ‚ jÄ… po plecach, zamknęła oczy i wes­
tchnęła z rozkoszą. Jed odkręcił kran i nie patrząc na to, co
bierze, wlał do wody trzy rodzaje płynów. Pierwszy wszedł
do wanny i przytrzymał Sarah, żeby się nie pośliznęła.
- Dlaczego nalałeś szamponu? - zapytała ze śmiechem.
- Chcesz myć głowę w wannie i się utopić?
- Dla ciebie zrobiÄ™ wszystko.
- Ja dla ciebie też.
- Więc utopimy się razem.
- Może kiedy indziej... Teraz jestem taka szczęśliwa, jak
sobie wymarzyłam.
WyciÄ…gnÄ™li siÄ™ w wodzie rozluznieni, ale po chwili spo­
ważnieli, gdyż uświadomili sobie, że niewiele brakowało,
a byliby daleko od siebie. Sarah usiadÅ‚a, żeby namydlić Je­
dowi plecy.
- Jak to się stało, że mnie znalazłeś? Skąd wiedziałeś,
gdzie jestem?
- Pani Reeves zobaczyła cię na przystanku, z walizką.
Akurat przyszła, gdy wybierałem się do pani McKenzie, żeby
zapytać, gdzie możesz być.
- Ale przecież wyjechałeś z Duncanem...
- I miałem dylemat, co robić. Obiecałem mu służyć radą,
ale gdy ogarnęło mnie niepojęte przeczucie czegoś złego,
kazaÅ‚em mu zawrócić. CaÅ‚e szczęście! Och, najdroższa! Ni­
gdy nie sÄ…dziÅ‚em, że taka mÄ…dra i wesoÅ‚a dziewczyna zain­
teresuje się takim ponurakiem jak ja. Rozpierała mnie duma,
że mam wspaniałą żonę. Po wypadku zżerały mnie wyrzuty
sumienia...
KONIEC ROZTERKI 137
- Cicho.
Przytulił ją mocno.
- Nikt mnie nie uprzedziÅ‚, jak straszny jest widok uko­
chanej osoby, bez reszty pogrążonej w rozpaczy. Straciłem
nadzieję i nie wierzyłem już, że nadejdzie taki dzień jak dziś.
Pochylił się i wpatrzył w nią z napięciem.
- Ja też przestałam wierzyć.
Namydlili siÄ™ nawzajem i opÅ‚ukali, a potem leżeli tak dÅ‚u­
go, aż woda zrobiÅ‚a siÄ™ chÅ‚odna. Wytarli siÄ™ jednym rÄ™czni­
kiem, wÅ‚ożyli hotelowe pÅ‚aszcze kÄ…pielowe i wrócili do łóż­
ka. Jed rozchylił płaszcz Sarah i zaczął całować jej szyję,
piersi... Pieścił ją uśmiechnięty, uszczęśliwiony, że znowu
sÄ… razem.
Po pewnym czasie zapytał:
 Chyba pora na kolację, prawda? Chcesz jeść tutaj, czy
zejdziemy do restauracji?
- Tutaj. Nie mam ochoty z nikim siÄ™ tobÄ… dzielić. Przy­
najmniej na razie.
- Co za ulga!
Pocałował ją w rękę i przez telefon zamówił wystawną
kolacjÄ™.
Obserwowała go rozkochanym wzrokiem. Miał mokre
wÅ‚osy, wiÄ™c krople wody spÅ‚ywaÅ‚y po bliznie na czole. De­
likatnie musnęła szramę i starła wodę. Przesunęła dłoń niżej
na policzek, szyję, pierś. Poczuła pod palcami drganie mięśni
i usÅ‚yszaÅ‚a innÄ… nutÄ™ w gÅ‚osie Jeda. UÅ›miechnęła siÄ™, ale za­
raz spoważniaÅ‚a, gdyż znowu pomyÅ›laÅ‚a, że tak maÅ‚o brako­
waÅ‚o, aby byli osobno, nieszczęśliwi. Gdyby Jed nie przyje­
chał na dworzec autobusowy, byłaby teraz nie wiadomo
gdzie, ale na pewno pogrążona w rozpaczy.
138 KONIEC ROZTERKI
Jed odłożył słuchawkę i popatrzył na nią zaniepokojony.
- Czemu posmutniałaś?
- Bo zastanawiaÅ‚am siÄ™, co by byÅ‚o, gdybyÅ› mnie nie dogo­
nił. Teraz mogę się przyznać, jak sobie wszystko obmyśliłam,
zaplanowałam... Chciałam zniknąć z twojego życia na zawsze
i bez Å›ladu. Po naszym spotkaniu z DeannÄ… i po tym, jak wi­
działam was razem... myślałam, że ją kochasz i... uznałam, że
moim obowiązkiem jest usunąć ci się z drogi. Wiedziałam, że
nie pozwolisz mi odejść, ale nie mogÅ‚am znieść myÅ›li, że zo­
staniesz ze mnÄ… tylko z poczucia obowiÄ…zku, bo jesteÅ› czÅ‚owie­
kiem honoru. Albo z litości. - Obrzuciła jego twarz skupionym
spojrzeniem. - Wiesz, baÅ‚am siÄ™ ciebie i siebie. CzuÅ‚am siÄ™ win­
na i beznadziejnie głupia. Byłam jakby wypalona, szczególnie
po tym, jak.
- ...widziałaś mnie, gdy całowałem Deannę - dokończył.
- Tak.
- To był pocałunek na pocieszenie, nic więcej. Naprawdę.
Ona była... .
- Przygnębiona wiadomością?
- Tak. Podejrzewam, że liczyła na to, że zawsze będzie
tak samo. Oboje zostaniemy wolni, z nikim nie zwiążemy się
na stałe, będziemy mogli spotykać się, gdy nam przyjdzie
ochota. I pewnie tak by było, gdybym nie spotkał ciebie,
gdybym się nie zakochał. Gdy okazało się, że nas widziałaś,
bez zastanowienia uznałem, że lepiej nic nie wyjaśniać, bo
przecież już mnie nie kochasz. Nawet zwÄ…tpiÅ‚em, czy w ogó­
le kiedyÅ› mnie kochaÅ‚aÅ›, bo podÅ›wiadomie chyba spodziewa­
łem się wybuchu zazdrości. Gdybyś zaczęła krzyczeć, zrobiła
mi awanturę, wiedziałbym, że wciąż coś do mnie czujesz.
- Same nieporozumienia... Bo ja z kolei myślałam, że
KONIEC ROZTERKI 139
ożeniłeś się ze mną tylko dlatego, że zaszłam w ciążę. Nie
miałeś ojca, więc nie chciałeś, żeby taki sam los spotkał nasze
dziecko.
- Widzę, że wcale nie masz pojęcia...
- O czym?
- O moich uczuciach do ciebie.
- Teraz mam, ale przedtem rzeczywiÅ›cie nic nie wiedzia­
łam. Zawsze wydawało mi się, że ja kocham cię bardziej niż
ty mnie. Wciąż w kółko analizowaÅ‚am twoje sÅ‚owa. Dlacze­
go powiedziałeś, że dla mojego dobra nie ożeniłbyś się ze
mną, gdybym nie zaszła w ciążę?
- Bo, po pierwsze, przez długie lata byłem przekonany,
że nie nadaję się do życia rodzinnego. Nie wyobrażałem
sobie, że się ożenię. A po drugie uważałem, że jestem za stary
dla tak młodej dziewczyny.
- Jest między nami tylko osiem lat różnicy.
- Niby tak. - Delikatnie musnÄ…Å‚ wargami jej szyjÄ™. - Ale nie
chodzi mi o wiek. Jestem dużo starszy duchem, bo za wiele
widziałem i słyszałem. Ty wydawałaś się takim dzieckiem...
- Wcale nie jestem dzieckiem! - obruszyła się. - Sama,
bez nikogo, zwiedziłam pół świata.
- No, ostatecznie można to uznać za dowód dorosłości.
- Uśmiechnął się czule. - Ale wszędzie trafiasz na bliznich,
którzy ci pomagają, prawda? %7łyczliwi ludzie biorą cię pod
swoje skrzydła... Nie chcę przez to powiedzieć, że nie radzisz
sobie sama, ale chodzi mi o to, że wzbudzasz we wszystkich
instynkt opiekuńczy. We mnie też, ale nie mogę być stale przy
tobie. Pisanie wymaga skupienia i samotności. Będziesz
zmuszona dużo czasu spędzać beze mnie, w swoim własnym
towarzystwie...
140 KONIEC ROZTERKI
- Nie jestem dzieckiem - zaprotestowała ponownie, lecz
zreflektowała się i samokrytycznie dodała: - Ale przyznaję,
że ostatnio zachowywałam się nieznośnie. Za to teraz czuję [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl