[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zanim odjadą. Przeszła przez drzwi szpitala.
Winda była mała. Gdy weszła do środka metalowa krata zacisnęła się z trzaskiem.
Znalazła się w potrzasku. Urządzenie trzęsło gdy jechała powoli w górę, boleśnie powoli.
Pośpiesz się. Pośpiesz się. Nie poznała żadnego z otwartych pięter. Winda zatrzymała się, ale
drzwi były zablokowane. Listwy zaczęły odpadać z podłogi, jedna po drugiej. Strach ścisnął
jej gardło. Uderzała w metal, prosząc go by ustąpił. Spadnie w dół, piętro po piętrze i skończy
jako wiotka kukiełka w betonowej piwnicy.
Drzwi otworzyły się, lecz winda nie sięgała całkiem do podłogi piętra. Walczyła o
oparcie dla stóp w pękniętym murze, udało się jej wczołgać przez wąską szczelinę, z trudem
nabierała powietrza. Powitało ją białe oślepiające światło. Znalazła się na piętrze wysoko nad
ulicą. Ambulanse znacznie poniżej, opuszczały szpital.
- Nie odjeżdżajcie!
Bolesny strach w żołądku pozwolił jej tylko na pełzanie na brzuchu wzdłuż krawędzi.
Trzymała się jej boków naprzeciw wielkiej, pustej, przestrzeni poniżej. Wiatr szalał nad nią.
Rozhuśtała nogi nad krawędzią. Musiała nadrobić zaległości. Początek drogi nie przypominał
nic oprócz pewnej nadchodzącej śmierci. Wielkie fragmenty budynku zaczęły odpadać w
kontakcie z dłońmi. Jej palce natrafiły na ścianę. Próbowała się wspiąć ale jej nogi zsunęły
się. Pośliznęła się, zaczęła krzyczeć, oczekując rychłego spotkania z chodnikiem, jednak
ponownie znalazła uchwyt. Poobijana i zdyszana dotarła do ziemi.
Ambulans wciąż odjeżdżał. Pobiegła za nim. Nogi nie poruszały się dość szybko,
jakby powietrze było gęste. Azy spływały po jej twarzy. Lorraine była obok niej, podała jej
obraz. Zoe wybuchnęła gniewem i uderzyła ją.
102
- Wszystko będzie w porządku - powiedziała Lorraine. - Ona jedzie tylko do
Oregonu. Będziesz mogła ją odwiedzić.
Przypływ ulgi spłynął na Zoe. Wzięła obraz. Był na nim chłopiec ze srebrnymi
włosami, ubrany w jasne kolory, uśmiechał się.
Zoe zamrugała powoli gdy blade światło poranka wpadło przez zasłony w sypialni.
Obróciła ostrożnie głowę, upewniając się, że Lorraine wciąż śpi na podłodze w swoim
śpiworze. Sen uczepił się jej niczym mgła. Ona jedzie tylko do Oregonu. Będziesz mogła ją
odwiedzać. Nadal odczuwała ulgę. Byłam zła na Lorraine, pomyślała. Pomieszało mi się
wszystko... - ale uczucie mijało. To nie jej wina, ani żadnego z nich. Jak mogłam
wyładowywać się na niej.
Przyglądała się śpiącej twarzy przyjaciółki. Muszę ją zapamiętać, pomyślała. Na około
zielonego śpiwora w którym spała Lorraine, były rozrzucone fotografie, książki rocznikowe,
pamiętniki, albumy, zeszyty i notatniki Zoe pełne poezji - zgromadzone wspomnienia z lat
przyjazni. Gramofon wciąż kręcił się leniwie. Zapomniały o nim kompletnie leżąc w łóżkach i
rozmawiając do pózna długo po tym jak zabrzmiał ostatni utwór.
Lorraine dziś wyjeżdżała. To różniło od siebie tak wiele wspólnych poranków. Dzięki
Bogu, że zadzwoniłam do niej, pomyślała Zoe. Nie miałybyśmy nawet tego. Nie zdawałam
sobie sprawy jak bardzo wszystko zaszło za daleko.
Lorraine wydawała się niepewna ostatniej nocy, na początku była niemal nieśmiała,
jakby jej nie lubiła. Niechętna przeprosin. Może powinnam sie częściej wściekać, pomyślała
Zoe uparcie, i nie pozwolić jej oddalić się ode mnie.
- Wyglądasz blado - powiedziała Lorraine wkrótce po tym jak Zoe do niej przyszła. -
Nie jesteś chora, co?
Zoe uśmiechnęła się na pytanie przyjaciółki. Troska brzmiała miło.
- Nie. To tylko... pewne rzeczy, tak myślę.
- Jezu. Tylko rzeczy. - Lorraine potrząsnęła głową. - A ja myślałam że umiesz jasno
się wyrażać. - Ale sarkazm, w jej głosie nie pasował do sposobu w jaki się zachowywała!
Zoe niebyła pewna czy ma zanieść swoje rzeczy na górę, i czy ma pytać o korzystanie
z łazienki - co najmniej jakby nigdy nie spędzała u niej nocy.
Nigdy nie uważałam ją za niepewną, pomyślała Zoe, zachowuje się, jakbym chciała ją
na dobre porzucić. Zoe próbowała uspokoić Lorraine drobnymi sposobami, głupimi
metodami, jak np. chichocząc gdy tamta powiedziała coś śmiesznego, albo pozwalając jej
zadecydować co zjedzą na kolacje, i wkrótce Lorraine stanęła znów na pewnych nogach.
Radośnie zmusiła Zoe do pomocy w gotowaniu ogromnego gara spaghetti i potem kazała jej
103
zjeść wielką porcję jedzenia, cały czas narzekając jaka gruba się niedługo zrobi.
- Bzdura - powiedziała Zoe. - Masz świetną figurę, nie to co ja.
Lorraine pociągnęła nosem.
- Możesz być chuda, ale i tak masz większe piersi od moich. Lepiej jedz więcej,
inaczej za każdym razem, będziesz spadać do wagi swoich cycków.
Wybuchnęły śmiechem wyobrażając to sobie, śmiały się tak bardzo że, aż musiały
wycierać łzy z oczu.
Zdążyły umyć naczynia zanim Harry Sutcliff wrócił do domu. Lorraine flirtowała z
nim skandalicznie, jak zwykle. Pochlebstwami nakłoniła go do jedzenia.
Zoe poczuła ciepło w sposobie w jaki się uśmiechnął, chowając się za apetytem
większym niż przed chwilą. To Lorraine, pomyślała. Jest w niej tak wiele życia, to przemawia
do ludzi. Zoe nie zmartwiło to tak jak jej przyjaciółki, gdy przeprosił i zniknął cicho za
drzwiami sypialni, z teczkami pracy do nadrobienia. Jednak nigdy nie wyszedł z prośbą o
ciszę, a mógłby i to nie jeden raz. Zoe nie wiedziała czy odczuwał ulgę z tego powodu czy
irytacje. Nasłuchiwała oczekując usłyszeć jego głos.
Zasnęły długo po normalnej godzinie, jakby walcząc aby ta noc trwała wiecznie.
Słuchając płyt, objadały się czipsami i dipem, chichrając się z głupich żartów, jakby były
znów na pidżama-party w piątej klasie podstawówki.
Czasami wkradała się niezręczna cisza, gdy wchodziły zbyt blisko niebezpiecznego
tematu.
W końcu, Lorraine zdecydowała się porozmawiać o swojej matce. Język jej się plątał.
- To nie fair. Dopiero co przywykłam do odwiedzania jej, a teraz nawet tego już nie
będę mogła robić. - Nagle urwała i przetasowała kilka albumów, jakby czegoś szukała.
Zoe wiedziała, że to widmo śmierci jej własnej matki wiszące między nimi,
powstrzymuje Lorraine przed upustem jej wszystkich lęków, westchnęła.
Czasami myślała, że jest samolubna, ale Zoe uświadomiła sobie że Lorraine wcale
taka nie była, nie specjalnie. To jest dla niej niesprawiedliwe. Mogła czuć się zle. Ona
również traci swoją matkę. To ostatnie zaskoczyło Zoe. Była tak zaabsorbowana sobą że
nigdy nie pomyślała o tym w ten sposób.
- Lorraine - powiedziała cicho, w pewnym momencie gdy już nie mogła znieść ciszy -
Przepraszam, jestem taką idiotką.
104
Przyjaciółka rzuciła w nią nakrętką.
- Mówiłaś już to, wczoraj w nocy. - Ale spojrzała ostrożnie na Zoe, czując w tych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl