[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Podczas gdy Taglat pracował usilnie zębami i pazurami nad rozwiązaniem węzłów Jane,
spomiędzy zarośli wyjrzał nań chciwie wielki, grzywiasty łeb olbrzymiego lwa. Niebawem dał się
słyszeć grozny ryk. Taglat obejrzał się - ale za pózno - schwyciły go już bowiem potężne łapy króla
zwierząt. Małpa złapała lwa za grzywę, zatapiając mu w karku swoje żółte kły. Obydwaj zapaśnicy
tarzali się przez chwilę po murawie. Ryk lwa, zmieszany z przerazliwym kwikiem antropoida,
rozniósł się dalekim echem po dżungli. Wreszcie kot zanurzył pazury swych łap w piersi Taglata,
który padł bez życia zalany krwią. Wkrótce zwycięski lew rozszarpał jego ciało i zabrał się do
biesiady.
Jane, odzyskawszy przytomność, przypatrywała się ze zgrozą okropnemu widokowi.
Poruszywszy się z lekka stwierdziła z radością, że jej więzy zostały przegryzione przez Taglata.
Wiedziała jednak, że lew, zajęty obecnie pożeraniem małpy, może lada chwila rzucić się na nią.
Swoboda ruchów nie na wiele jej się teraz mogła przydać.
Najbliższe drzewo rosło o sto kroków od niej. Lew, pożerający łup, stał oddalony tylko o
pięćdziesiąt kroków. Ruszyć się teraz - równało się narażeniu na niechybną śmierć.
Przypatrywała się bacznie lwu, wykręconemu od niej nieco w bok. Zrywając się teraz,
mogła łatwo zwrócić na siebie jego uwagę - postanowiła więc użyć wybiegu. Zaczęła posuwać się
po murawie w stronę najbliższego drzewa, zatrzymując się co chwila i zachowując tę samą
pozycję, w jakiej lew zastał ją podczas napaści na Taglata.
Leżała, powstrzymując oddech... Lew jednak nie obejrzał się wcale. Spróbowała
kilkakrotnie tego samego manewru, lecz - gdy dzieliło ją od drzewa zaledwie kilka kroków - lew
obejrzał się. Widząc wymykającą mu się ofiarę spojrzał na nią groznie, gotów do skoku. Wówczas,
zbierając resztkę sił, Jane zerwała się na równe nogi i wdrapała na drzewo w chwili, gdy lew dał ku
niej susa i zdawało się już, że chwyci ją w swe szpony.
Lew, rycząc i mrucząc groznie, krążył pod drzewem. Siedząca na nim Jane wylewała teraz
łzy radości - drżąc jednocześnie ze strachu i ulgi wobec szczęśliwie unikniętego, na razie,
niebezpieczeństwa. W oddali słychać było ponure wycie hien i szakali. Wreszcie, zmorzona trudem
i przeżytymi wrażeniami usnęła, przytuliwszy się do gałęzi rozłożystego drzewa. Gdy się obudziła
nazajutrz nie było śladu lwa ani innych drapieżników. Słońce świeciło wysoko na niebie, chóry
ptasząt wesoło nuciły poranną pieśń. Jane, pokrzepiona snem, zerwała się z legowiska i -
zeskoczywszy z drzewa - udała się na południe w stronę krainy Wazyrów. Choć wiedziała, iż z jej
siedziby pozostały tylko zgliszcza, miała jednak nadzieję, że mieszkańcy okolicznych wiosek
udzielą jej pomocy i opieki.
Wieczorem usłyszała odgłosy strzałów, pochodzące z dwóch, najwyżej trzech strzelb.
Ukrywszy się w zaroślach wyczekiwała z niepokojem dalszych wydarzeń, strzały bowiem stawały
się coraz wyrazniejsze. Wreszcie wszystko ucichło. Nieco pózniej zabrzmiał nagle odgłos
przyspieszonych kroków, jak gdyby ktoś uciekał przed pościgiem. Ujrzała pędzącego człowieka,
który, zadyszany, uciekał widocznie przed jakimś wrogiem. Jane poznała w nim Juliesa Frecoulta,
domniemanego przyjaciela Lorda Greystoke'a goszczącego przez kilka tygodni w ich bungalowie.
Już chciała zawołać uradowana, że go tu spotyka, gdy nagle dostrzegła, że skrywa się w krzaki z
nabitą strzelbą...
Niebawem nadbiegł, blady z gniewu, Achmed Zek, rozglądając się bacznie dookoła. Werper
ze swojej kryjówki wziął go na cel i wypalił ze strzelby. W chwilę potem Achmed Zek padł martwy
na ziemię. Jane zeskoczyła z drzewa i podbiegła z radosnym okrzykiem do pana Frecoulta,
winszując mu odniesionego zwycięstwa.
Rozdział XX
Jane powtórnie uwięziona
Chociaż Jane stanęła przed Werperem w podartej odzieży, z rozwichrzonymi włosami,
wynędzniała i blada - Belg został uderzony czarem jej piękności. Odetchnął z ulgą gdy
wywnioskował z rozmowy, że jego udział w zdradzieckim ataku Arabów na jej dom nie był jej
znany. Opowiedziała mu w kilku słowach o tym, co się zdarzyło od czasu jego wyjazdu z
bungalowu. Gdy wspomniała o śmierci męża, łzy żalu zasnuły jej piękne oczy.
- Jestem oburzony - rzekł Werper z dobrze udanym współczuciem ale nie zdziwiony.
- Ten diabeł - wskazał na trupa Achmeda Zeka - był postrachem całego kraju. Wasi
Wazyrowie albo są wybici, albo wyparci ze swego kraju na południe. Ludzie Achmeda Zeka rozbili
obóz na miejscu waszego dawnego domu. Nie ma żadnego schroniska w tamtej stronie. Cała
nadzieja to udać się z powrotem do obozu arabskich rozbójników, zanim ci dowiedzą się o śmierci
Achmeda Zeka. Musimy wyłudzić od nich eskortę, która odprowadziłaby nas na północ, w
bezpieczne miejsce. Sądzę, że to nam się uda.
- Bawiłem u tego rozbójnika w obozie, zanim się na nim poznałem; jednak ci, którzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl