[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zupełnie nagi. Pośrodku klatki piersiowej widniała dziura po kuli, a inne rany
wokoło zdobiły jego ciało.
- Umarły - powiedział Eigerman.
- A załóż się!
- Panie Jezu!
Cofnął się o krok, potem drugi.
- Może dziesięć minut do zachodu słońca - odezwał się Boone. - Potem
świat należy do nas. Eigerman potrząsnął głową.
- Nie wezmiesz mnie. Nie pozwolę ci się wziąć!
Cofał się coraz szybciej i nagle rzucił się do ucieczki, nie oglądając się.
Gdyby obejrzał się, zobaczyłby, że Boone nie zamierza go ścigać. Zamiast tego
podążał do oblężonych wrót Midian. Ashbery tam klęczał.
- Wstawaj - kazał mu Boone.
- Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to, dobrze? - odezwał się Ashbery. -
Skończ już z tym.
- Czemu mam cię zabić? - spytał Boone.
- Jestem księdzem.
- No i?
- Ty jesteś potworem.
- A ty nie?
Ashbery podniósł wzrok na Boone a.
- Ja?
- Nosisz koronki pod sutanną, Ashbery zakrył rozdarte poły szaty.
- Czemu to ukrywasz?
- Daj mi spokój.
- Przebacz sam sobie - stwierdził Boone. - Ja to zrobiłem.
Poszedł za Ashberym do bramy.
- Zaczekaj! - powiedział ksiądz.
- Na twoim miejscu poszedłbym stąd jak najszybciej. Nie lubią tu widoku
sutanny. Złe wspomnienia.
- Chcę patrzeć - zdecydował Ashbery.
- Dlaczego?
- Proszę, wez mnie ze sobą!
- Na twoje ryzyko.
- Podejmę je.
2
Z oddali trudno było się zorientować, co się dzieje przy bramie
cmentarza, ale co do dwóch faktów doktor miał pewność: Boone wrócił i w
jakiś sposób pokonał Eigermana. Dostrzegłszy jego przybycie, Decker schronił
się w jednym z samochodów policyjnych. Siedział tam teraz, z walizeczką w
ręce, próbując ułożyć plan następnej akcji.
Było to trudne - dwa głosy radziły zupełnie co innego. Jego oficjalne  ja"
nakazywało mu, by się wycofał, zanim wypadki potoczą się jeszcze
niebezpieczniej.
Odejdz teraz - mówiło. Po prostu odejdz. Niech wszyscy razem zginą.
Tkwiła w tym jakaś mądrość. Kiedy zapadnie noc, a Boone poprowadzi
mieszkańców Midian, mogą zwyciężyć. A jeśli im się uda, znajdą Deckera i
wyrwą mu serce z piersi.
Drugi głos jednakże prosił o uwagę.
Zostań - mówił.
Głos Maski, dobiegający z walizeczki na kolanach.
Już raz się mnie wyparłeś - powiedział głos. Tak było - przyznał, wiedząc,
że nadejdzie czas na spłatę długów.
- Nie teraz - szepnął.
Teraz - mówiło drugie  ja".
Wiedział, że racjonalne argumenty nie znaczą nic dla tego głosu,
błaganiem też nic nie zdziała.
Użyję twoich oczu. Mam coś do zrobienia - stwierdził głos.
Cóż widział głos, czego Decker nie dostrzegł? Wyjrzał przez okno.
Nie widzisz jej?
Teraz zobaczył. Zafascynowany Boonem, nagim u bramy, przeoczył
innego przybysza na pole bitwy: kobietę Boone a.
Widzisz tę sukę? - spytała Maska.
- Widzę ją.
Zwietnie się składa, co? W tym chaosie któż spostrzeże, jak ją
wykończę? Nikt. A kiedy ona zginie, nie zostanie nikt, kto zna nasz sekret.
- Jest jeszcze Boone.
On nigdy nie złoży zeznania - zaśmiała się Maska. Jest umarłym
człowiekiem, na litość boską. Co warte słowo zombie, powiedz tylko?
- Nic - stwierdził Decker.
Właśnie. On nie stanowi dla nas niebezpieczeństwa. Ale kobieta - tak.
Uciszmy ją.
- Przypuśćmy, że ktoś cię zobaczy, co wtedy? No to przypuśćmy -
odparła Maska. - Pomyślą, że jestem jednym z członków klanu Midian.
- Ty nie - zaoponował Decker.
Myśl, że jego wartościowe Drugie Istnienie może być policzone między
tych degeneratów z Midian, przyprawiła go o mdłości.
- Ty jesteś czysta - oznajmił.
Pozwól mi to udowodnić - domagała się Maska.
- Ale tylko kobieta? Tylko kobieta. Potem odjeżdżamy. Wiedział, że ta
rada ma sens. Nigdy nie znajdą lepszej sposobności, by zabić tę sukę.
Zaczął otwierać zamek walizeczki. Rosło podniecenie Maski ukrytej w
środku.
Szybciej, bo nam umknie!
Palce ślizgały się po przyciskach, gdy wybierał szyfr.
Szybciej, cholera!
Ostatni przycisk zaskoczył. Zamek otworzył się.
Stara Twarz z Guzikami nigdy nie wyglądała piękniej.
3
Chociaż Boone radził Lori zostać z Narcyzem, widok płonącego Midian
wystarczył, by jej towarzysz zapomniał o bezpieczeństwie i zszedł ze wzgórza
do bramy cmentarza. Szła przez pewien czas za nim, ale jej obecność
wydawała się zakłócać jego smutne myśli, więc została kilka kroków z tyłu, a
dym i gęstniejący mrok rozdzielił ich wkrótce.
Przed nią roztaczał się obraz totalnego zamieszania. Odkąd Boone
przegonił Eigermana nie udawał się żaden atak na nekropolię. I jego ludzie, i
cywile wycofali się spod murów. Niektórzy już odjechali. Większość bojąc się
tego, co nastąpi wraz ze zniknięciem słońca za horyzontem. Ci, którzy zostali
przygotowywali się wprawdzie do odparcia ataku, ale hipnotyzował ich ten
spektakl zniszczenia. Wodzili wzrokiem po sobie, szukając jakiegoś znaku
swoich uczuć, ale ich twarze były puste. Wyglądają jak maski śmierci
pomyślała Lori - niezdolni, by zareagować. Ale Lori znała teraz śmierć i
umarłych. Chodziła z nimi, rozmawiała z nimi. Widziała, jak czują i płaczą.
Kimże zatem byli prawdziwi umarli? Istotami o nie bijącym sercu, wciąż
wrażliwymi na ból, czy też ich szklistookimi prześladowcami?
Prześwit wśród kłębów dymu odsłonił słońce, zmierzające na skraj
świata. Czerwone światło oślepiło ją. Zamknęła przed nim oczy.
W ciemności usłyszała jakiś oddech niedaleko za sobą. Otworzyła oczy i
zaczęła się odwracać, przeczuwając, że nadchodzą kłopoty. Zbyt pózno, by ich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl