[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Siraj cofnął się w ciemności.
- Znakomicie - rzekła Sheere. - Ale teraz musimy wracać.
* * *
Spojrzenie, którym Aryami powitała Sheere, byłoby zdolne skuć lodem
rzekę Hooghly w samo południe. Staruszka czekała przy wejściu
głównym w towarzystwie Bankima. Mina tego ostatniego wystarczyła,
by Ben uznał za stosowne ułożyć naprędce przepraszającą przemowę.
Miał nadzieję złagodzić choć trochę reprymendę czekającą niechybnie
nową przyjaciółkę. Wyprzedził nieco swoich towarzyszy i rozjaśnił twarz
najsympatyczniejszym uśmiechem, na jaki było go stać.
- To moja wina, proszę pani. Chcieliśmy tylko pokazać Sheere patio na
tyłach budynku - zaczął.
Aryami, nawet na niego nie spojrzawszy, zwróciła się od razu do
wnuczki.
- Mówiłam ci, że masz na mnie tu czekać i nie ruszać się z miejsca -
powiedziała, a jej twarz aż płonęła gniewem.
- Byliśmy zaledwie dwadzieścia metrów stąd, proszę pani - wtrącił się
łan.
Aryami spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
- O nic cię nie pytałam, chłopcze - ucięła, nie siląc się nawet na odrobinę
kurtuazji.
- Przykro nam, że panią zdenerwowaliśmy, nie chcieliśmy - uparcie
ciągnął Ben.
- Daj spokój, Ben - przerwała mu Sheere. - Nie potrzebuję adwokatów.
Pełne gniewu oblicze starej damy przybrało na chwilę łagodniejszy
wyraz, co nie uszło uwagi żadnego z członków Chowbar Society. Aryami
wskazała na Bena. W świetle ogrodowych lampionów wydawało się, że
nagle zbladła.
- Więc to ty jesteś Ben? - zapytała cicho.
Chłopak przytaknął. Ukrywając zaskoczenie, wytrzymał nieprzenikniony
wzrok kobiety. W jej oczach nie było nienawiści, tylko smutek i lęk.
Aryami ujęła wnuczkę za ramię i spuściła wzrok.
- Czas na nas - powiedziała. - Pożegnaj się z kolegami.
Nowi przyjaciele Sheere skinęli jej głowami na pożegnanie, a Sheere
uśmiechnęła się nieśmiało. Potem Aryami Bose pociągnęła ją za rękę i
odeszły. Ich sylwetki zaczęły rozmywać się w ciemności, w którą oblekły
się ulice miasta, łan podszedł do Bena i patrzył, jak przyjaciel odprowa-
dza wzrokiem niknące w oddali i niewidoczne już prawie postaci Sheere i
Aryami.
- Przez chwilę miałem wrażenie, że ta kobieta czegoś się boi - powiedział
Ian.
Ben pokiwał głową z nieobecnym wyrazem twarzy.
- A kto się nie boi w noc taką jak ta? - zapytał.
- Myślę, że najlepiej będzie, jak wszyscy pójdziemy spać. Wystarczy na
dzisiaj - zawyrokował stojący w progu Bankim.
- To sugestia czy rozkaz? - spytała Isobel.
- Dobrze wiecie, że moja sugestia jest dla was rozkazem
- uprzejmie wyjaśnił Bankim, wskazując gestem drzwi.
- Zapraszam do środka.
- Tyran - mruknął pod nosem Siraj. - Naciesz się władzą, bo zostało ci
tylko kilka dni.
- Zapomniał wół... - dodał Roshan.
Bankim z uśmiechem przyglądał się siedmiorgu uczniom maszerującym
posłusznie do środka, puszczając mimo uszu ich protesty. Ostatni wszedł
Ben, posyłając Bankimowi porozumiewawcze spojrzenie.
- Teraz narzekają - powiedział - ale za pięć dni z rozczuleniem będą
wspominać twój wojskowy dryl.
- Ty też za nim zatęsknisz, Ben - roześmiał się Bankim.
- Ja już za nim tęsknię - szepnął Ben i zaczął wchodzić po schodach do
sypialni na pierwszym piętrze, myśląc o tym, że za niespełna tydzień nie
będzie już liczył co noc tych samych znanych sobie dwudziestu czterech
stopni.
* * *
Ben zbudził się nad ranem. W sypialni panował migotliwy, niebieskawy
półmrok. Chłopcu zdawało się, że czuje na twarzy powiew zimnego
powietrza niczym lodowaty oddech kogoś ukrywającego się w
ciemnościach. Snop nikłego światła migotał za wąskim, zwieńczonym
łukiem oknem, kreśląc na ścianach i suficie pokoju siatkę tańczących
cieni. Ben wymacał na skromnym nocnym stoliczku, stojącym tuż obok
łóżka, zegarek i w mdłym świetle księżyca spróbował sprawdzić, która
jest godzina. Mała wskazówka przecinała właśnie równoleżnik dzielący
noc na pół. Była trzecia.
Westchnął, uświadomiwszy sobie, że ostatnie resztki snu ulotniły się
właśnie z jego głowy jak krople rosy w promieniach porannego słońca.
Pomyślał, że widmo bezsenności dręczące co noc lana dziś musiało
pomylić łóżka. Mimo wszystko zamknął jeszcze raz oczy i przywołał
obrazy szkolnej uroczystości, zakończonej zaledwie kilka godzin wcześ-
niej, licząc na to, że zdoła się w ten sposób uspokoić i znów zapaść w sen.
I w tej właśnie chwili usłyszał po raz pierwszy ów dzwięk. Uniósł się na
łóżku. Zdało mu się, że ten dziwny, wibrujący odgłos dochodzi gdzieś z
patia, z ogrodu.
Odrzucił kołdrę i powoli podszedł do okna. Zobaczył, jak zgasłe
lampiony, rozwieszone na gałęziach drzew, chwieją się na wietrze. Jego
uszu doszło jakby bardzo dalekie echo dziecięcych głosów; śmiały się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]