[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szeroki, by nawet panie mogły przejść po nim bez trudu. Od strony Alcyone na rogu tej przecznicy stało dwóch
żołnierzy w czerwonych mundurach, po naszej stronie zaś strzegło skrzyżowania dwóch wyraznie
zdegustowanych ludzi
*
Oldmeadowa, umundurowanych na zielono. Podszedłem do relingu i spojrzałem w dół, akurat na czas, by
zauważyć zamykającą się furtę działową, a raczej ostatni cal tego zamykania! A więc i w taki sposób załogi obu
statków porozumiewały się między sobą, czy chcieli tego ich oficerowie, czy nie bo oczywiście zręcznym
tym małpom z łatwością przychodziło przeskoczyć z masztu na maszt, z rei na reję, jak w gęstym lesie! Trudno
o dyscyplinę, gdy dwa statki stoją obok siebie burta w burtę!
Po trapie wspiął się z Alcyone jeden z tamtejszych aspirantów, zasalutował, i zapytawszy mnie o godność
wręczył mi biały, lekko perfumowany liścik. Rozwinąłem go.
Kapitan sir Henry Somerset z małżonką pragną, by Pan Edmund FitzHenry Talbot zaszczycił swą obecnością
wydawany na pokładzie Alcyone obiady który, jeśli pozwolą na to pogoda i wiatr, odbędzie się
o godzinie dwunastej. Strój spacerowy, wystarczy ustna odpowiedz.
Oczywiście przyjmuję z rozkoszą.
Powróciłem do mojej komórki. Pamiętam doskonale, jak perswadowałem sobie, że to nie sen czy majaczenia
wywołane uderzeniem w głowę. Mimo to myśl o tej niezwykłej osadzie czy wiosce, wybudowanej o tysiąc mil
od najbliższego lądu, a teraz spowitej wilgotną mgłą, która, unosząc się nad pokładami obu statków, zdawała się
wkradać i do mego umysłu myśl ta sprawiała, że wszystko, co dotąd zaszło i co jeszcze miało się zdarzyć,
stawało się jakby nieważne, wręcz błahe, że pozostawiona za plecami Anglia i leżące przed nami antypody to
tylko linie wykreślone na mapie. A jeszcze powrót Wheelera, który znalazł się na kursie fregaty, co było akurat
tak prawdopodobne jak to, że nić rzucona w kierunku ucha igielnego sama nawlecze się przez nie! Nie mieliśmy
innego świata. Dwie równoległe
ulice... Wtem zadzwoniły szklanki na Alcyone, odpowiedziały im, jak echo, szklanki z naszego statku i tak o
przedpołudniowej wachcie zabrzmiały cztery szklanki. Do dna!, krzyknięto na Alcyone, który to toast
powtórzono zaraz kilka kroków ode mnie na naszym pokładzie... Tłumy zapełniające oba górne pokłady i
pokłady na dole, gorączkowa, lecz na wpół tylko zrozumiała krzątanina, trwająca na obu statkach przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę, zapewniająca przeżycie nas wszystkich na morzu... klepki pokładu i ich
czarne, ociekające smołą styki i tych styków równoległe linie, które czasem stawały się tak dręcząco
konkretne, że ich ruch był nie do zniesienia i nie było żadnej innej rzeczywistości, tylko ta.
Co za groch z kapustą! Próbuję wyrazić moje myśli, ale nie potrafię. Ta tropikalna pustka stała się teraz
całym światem całym wyobrażalnym światem. W niej następował punkt zwrotny historii, koniec największej
wojny, w niej znajdował się środek najdłuższej podróży była... niczym! I wszystkim osłupieniem, zimnym
faktem. Próbuję nagiąć język do mych myśli, ale bez powodzenia.
Edmundzie.
Okręciłem się na krześle. Przez drzwi zaglądał do środka Deverel. Przyznam się, że dość nie w smak była
mi ta wizyta.
O co chodzi, Deverel? Właśnie miałem...
Dobry Boże! On ma własny zapas brandy! Kieliszeczek, jeśli łaska, dla zakały statku...
Proszę bardzo. Ale czy tobie...
...nie zabroniono pić, jak synkowi pastora? Niech go szlag, teraz mamy pokój, więc już mnie nie zakują
w kajdany. Jeśli nie zwolni mnie z aresztu, złamię mu szablę przed nosem, zejdę na brzeg i tyle mnie zobaczy!
Co ty wygadujesz?
Bo cóż on teraz może, Edmundzie? Załatwić
mi naganę jego lordowsko-admiralskiej mości, spisaną na pergaminie? Niech spróbuje mnie złamać! Złamie
najwyżej moją szablę, a teraz, kiedy mamy taki pokój, jest ona tyle warta, co byle sztuciec!
Szabla szlachcica...
Na wschód od Suezu każdy biały człowiek da sobie radę.
Nie jesteśmy na wschód od Suezu.
Deverel wychylił znaczną część zawartości kieliszka. Zakrztusił się, a potem dodał:
O nic nie będę go prosił. Gdybym to zrobił, złamałby nie tylko moją szablę, ale i mnie. Muszę zachować
godność.
Jak wszyscy.
Mam plan, a ty mu go przedstawisz.
Ja?
A kto? Reszta to tchórze, a cóż ty masz do stracenia?
Bardzo wiele!
Powiesz mu, że zobowiązuję się nie sprawiać żadnych kłopotów, dopóki nie dopłyniemy do najbliższego
portu.
To dobrze.
Czekaj. Tam złożę moją rezygnację.
Albo sami z ciebie zrezygnują, Deverel...
...co nawet bardziej prawdopodobne? Ale ty nie pijesz, Edmundzie, i w ogóle jesteś dziś okropnie nudny.
Powiesz mu, że gdy tylko przestanę być oficerem, zaniesiesz mu moje wyzwanie...
Ja?
Nie rozumiesz? Wyobrażasz sobie, co powie stary burczymucha, kiedy go wyzwę na pojedynek?
Owszem.
Przecież kiedy wydawało się, że Alcyone to żabojady, dygotał jak zle wybrany żagiel.
Mówisz poważnie?
A nie widziałeś?
Nie doceniasz go.
To już moja sprawa. Ale powiesz mu?
Słuchaj, Deverel... Jack. To szaleństwo.
Powiesz mu!
Milczałem krótką chwilę, tyle tylko, by podjąć decyzję.
Nie.
Nie? Tak po prostu?
Przykro mi.
Na Boga, wcale nie jest ci przykro! Miałem
o tobie lepsze zdanie, Talbot!
Słuchaj. Bądzże rozsądny. Nie rozumiesz, że w żadnym wypadku nie wypada mi iść do kapitana z czymś,
co jest ni mniej, ni więcej, tylko otwartą grozbą? Gdyby nie to, że zachowujesz się teraz jak w gorącej wodzie
kąpany...
Myślisz, że jestem pijany? A może, że się boję?
Oczywiście, że nie. Uspokój się.
Deverel nalał sobie znowu, nie tyle, co za pierwszym razem, ale i tak sporo. Szyjka butelki zadzwoniła o brzeg
[ Pobierz całość w formacie PDF ]