[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odwłoków, a wśród nich puste magazynki po pociskach. Lucien domyślił się,
że spustoszenia dokonał wybuch, który usłyszał. Odetchnął z ulgą, gdy
nigdzie nie zobaczył ciał Toma ani Treya.
Popełzł dalej przez śmieci zalegające podłogę, zmuszając kończyny do
posłuszeństwa. Niestety, opuściły go już siły; poczuł, jak ręce uginają się pod
nim, i boleśnie uderzył twarzą o podłogę. Aapczywie wciągając zatęchłe
powietrze do jedynego sprawnego płuca, zanurzył się wreszcie w czarną
mgiełkę, która zaczęła go spowijać, i czekał, aż jego długie istnienie wreszcie
dobiegnie końca.
Głos brata, przebijający się przez ciemność, powstrzymał Luciena przed
ostatecznym osunięciem się w mrok. Przenikliwy i gardłowy ton
przypominał odgłos piły przecinającej kość; był zupełnie pozbawiony radości,
pasji czy współczucia. Ten głos istniał na ziemi od prawie trzystu lat i
wszystkim, którzy mieli pecha go usłyszeć, zawsze groził śmiercią albo czymś
jeszcze gorszym. Towarzyszył Lucienowi na początku jego istnienia, kiedy
zachęcał go i nakłaniał do coraz krwawszych czynów. Długo słuchał tego
głosu - aż do dnia, w którym Kaliban popełnił zbrodnię tak potworną, że coś
w Lucienie pękło. Obiecał sobie wtedy, że już nigdy nie ulegnie bratu i odtąd
będzie starał się uciszyć i usunąć ze świata ten trujący głos. Ze smutkiem zdał
sobie sprawę, że nie wypełnił misji i że to on sam zamilknie teraz na zawsze.
Ryk, który przebił się przez natrętną ciszę, mógł pochodzić tylko z gardła
Treya, a znajomy głos wyrwał Luciena z apatycznego odrętwienia. Wampir
odtworzył w umyśle obraz Alexy i posłużył się nim, by przedrzeć się przez
paraliżujące go ból i rozpacz. Przerażony pomyślał, że Tom i Trey mogą
spróbować uwolnić Alexę z rąk Kalibana bez jego pomocy, a na to nie mógł
pozwolić.
Lucien zamknął oczy i przez zaciśnięte zęby wciągnął powietrze. Resztką
sił dzwignął się na kolana, ignorując zawroty głowy. Z trudem stanął,
chwiejąc się jak pijak.
Odetchnął gwałtownie, przesuwając stopę do przodu, a ten błahy z pozoru
ruch spowodował falę przenikliwego bólu. Lucien zmusił się do podniesienia
głowy i wyprostowania; z ran na piersi i na plecach znowu popłynęła krew.
Szedł ku otwartym drzwiom, podążając za głosem brata.
28
Tom i Trey odwrócili się i spojrzeli na Kalibana. Stał na środku pokoju,
przez świetlik sączył się blask księżyca. Kaliban był niczym aktor w świetle
reflektorów. U jego boku stała Alexa. Wydawało się, że jest zdrowa, tylko
miała mętne spojrzenie, jakby podano jej silny narkotyk.
Trey widział jakieś istoty poruszające się w mroku. Ich nieregularne cienie
sugerowały, że nie są to postaci całkiem materialne. Porozumiewały się ze
sobą, a mamroczące głosy i zwierzęce pomruki zlewały się w chaotyczny
zgiełk, z którego nie dało się wyodrębnić żadnych sensownych słów.
- Spokój! - rozkazał Kaliban i głosy stały się ledwo słyszalnym szeptem.
Trey kątem oka zobaczył, że Tom podnosi broń i celuje w wampira.
Wyciągnął rękę, by powstrzymać Irlandczyka, lecz w tej samej chwili
Kaliban zasłonił się dziewczyną. Tom trzymał palec na spuście, licząc na to,
że w którymś momencie nadarzy się okazja, aby poczęstować wampira serią z
karabinu.
Kaliban wzrostem dorównywał bratu i - tak jak Lucien - był łysy. Na tym
kończyło się ich podobieństwo.
Wampir wydawał się bardzo stary. Szara skóra ciasno opinała czaszkę,
uwydatniając wystające kości policzkowe i wysuniętą szczękę. Głęboko
osadzone żółte oczy o czarnych, wydłużonych jak u kozła zrenicach lekko
przypominały mieniące się kolorami oczy Luciena.
Kaliban uśmiechnął się znad barku dziewczyny, odsłaniając śnieżnobiałe
kły. Uniósł dłoń i powoli, z rozmysłem pogładził gardło Alexy długimi,
ciemnymi szponami, powstrzymując w ten sposób Toma i Treya od ataku.
Obserwując ich, mocniej wbił zakrzywione szpony i przeciągnął paznokciami
po szyi ofiary, ale nie przeciął skóry, pozostawił tylko białe zadrapania.
Cmoknąwszy, spojrzał na Toma i zapytał urażonym tonem:
- Po co ta agresja? - jego głos brzmiał spokojnie, lecz czaiła się w nim
grozba. - Przecież możemy porozmawiać w cywilizowany sposób, prawda?
Popatrzył na karabin Toma i wydął usta, dając wyraz niezadowoleniu,
niczym nauczyciel, który przyłapał ucznia na posiadaniu scyzoryka.
- A poza tym, co chciałeś zdziałać tymi swoimi pukawkami? Zostawiają
tylko paskudny bałagan, a nie ma z nich większego pożytku, głupi
człowieczku. - Zajrzał Tomowi w oczy i na jego usta powrócił paskudny
uśmiech. - Wiesz o tym. Karabin to tylko środek służący do osiągnięcia
ostatecznego celu, dobrze mówię? Narzędzie, które pozwoli ci zyskać na
czasie, żebyś mógł mnie przekłuć, jak jakiegoś wieprzka, jednym z tych
okropnych, drewnianych kołków, które z pewnością przynieśliście ze sobą. -
Teatralnie wywrócił oczami. - Jakież to przewidywalne. Ty żałosny, nic
nieznaczący ludziku.
Gdy poruszył palcami wolnej ręki, z mroku pokoju wystrzeliły grube,
czarne macki, które oplotły Irlandczyka, podniosły go do góry i wciągnęły w
atramentową ciemność.
- E-e - Kaliban ostrzegł Treya, widząc, że wilkołak poruszył się, by pomóc
przyjacielowi.
Trey przyglądał się bezradnie, jak wężowate postacie oplatają ramiona i
nogi Irlandczyka, a jedna z nich, owinięta wokół szyi i ust mężczyzny,
uściskiem dusiciela przyciąga do siebie jego głowę. Oczy Toma wyszły na
wierzch, lecz jeszcze zdążył posłać Treyowi ostrzegawcze spojrzenie.
Kaliban, poirytowany, pokręcił głową. Po chwili skupił uwagę na Treyu,
choć nie przestawał głaskać gardła Alexy.
- Cała ta przemoc. Zupełnie niepotrzebna. Zgodzi się pan ze mną, panie
Laporte? - zapytał, unosząc lekko brwi. - Powinniśmy porozmawiać i ogłosić
coś w rodzaju... amnestii. Czy mówię od rzeczy, Treyu? Pozwolisz, że będę
się zwracał do ciebie po imieniu?
Z lewej strony rozległy się zduszone jęki Toma, lecz Trey nie potrafił
oderwać oczu od szponów na gardle dziewczyny.
- Siedz cicho, ty psie! - warknął Kaliban do Toma, wciąż patrząc na Treya.
- Czy może mam cię całkowicie wykluczyć z naszych uroczystości? Problem
z tymi ludzmi polega na tym - mówił dalej - że nie rozumieją swojego miejsca
w świecie. Wierzą, że są najwyższymi istotami, szczytem ewolucji. Ale nie
rozumieją, że aby stać się najważniejszymi istotami, trzeba najpierw zająć
najwyższe miejsce w łańcuchu pokarmowym i objąć panowanie nad
wszystkimi innymi stworzeniami, z którymi - jako najwyżsi w hierarchii
drapieżnicy - łaskawie zamieszkują ten świat. Niestety, przeoczyli fakt, że
wcale nie stoją na szczycie: mają nad sobą mnie i moich pobratyńców. Dla
mnie to tylko żer, żywy inwentarz, którym mój rodzaj karmił się od tysięcy
lat. Gardzę nimi wszystkimi.
Zerknął na Toma, a potem znowu przeniósł złowrogie spojrzenie na
Treya.
- Z pewnością mój brat próbował cię przekonać, że jestem złem
wcielonym, że chętnie wytępię ludzkość i zamienię Ziemię w coś zupełnie
innego. Rzeczywiście, posiadam taką moc. Mam Pierścień Amona i gdybym
zechciał, to ludzie sami rozerwaliby ten swój świat na kawałki. Dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl