[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Arab w nocy?  Mektoub, tak jest zapisane .
- Naprawdę w to wierzysz? Myślałem, \e filozofowie są odporni na takie rzeczy.
- Chcesz usłyszeć długi wykład o determinacji i nieuchronności historycznej? -
uśmiechnął się Henry.
Gil pokręcił głową.
- Rzecz w tym, \e niezale\nie od tego, czy coś jest albo nie jest zapisane, nic nam do
tego. Co my z tym mamy wspólnego?
- Podwieziesz mnie do La Jolla? - przerwał Henry. - Mo\emy zacząć dzień od
sprawdzenia, czy ta kreatura ma jakąkolwiek władzę nad Andreą.
Gil zerknął na zegarek.
- Pozwól mi najpierw zadzwonić do rodziców. Potem, być mo\e, podwiozę cię. Jeśli
tak jest zapisane, to znaczy, \e jest zapisane i nic na to nie mo\emy poradzić.
Do Instytutu Scrippsa dojechali tu\ po dziewiątej. Na parkingu stały trzy wozy
policyjne, co Henry uznał za zły znak. Mogły być kłopoty z podejściem do diabelskiego
embriona. Gil zaparkował mustanga i wyskoczył nie otwierając drzwi. Henry siedział jeszcze
przez chwilę, potem pospiesznie wysiadł w ten sam sposób, pokazując przy okazji kasztanowe
skarpetki.
- Hej! - pochwalił go Gil. - Rączy Henry znów w ataku! Weszli do Wydziału Biologii
Morskiej. Klimatyzacja działała bez zarzutu - było chłodno i niemal zupełnie cicho. W odleg-
łym końcu hallu meksykański stra\nik rozmawiał z nową recepcjonistką.
- Nie chcą nawet myśleć o przeniesieniu przerwy na lunch - mówiła, powtarzając się. -
Wiem na pewno. Nie chcą o tym nawet myśleć. Próbowałam, pytałam, ale nie chcą nawet o tym
myśleć.
Henry i Gil odczekali parę minut, w końcu Henry chrząknął.
- Tak? - Zauwa\yła ich wyraznie zdenerwowana wtrącaniem się recepcjonistka.
- Chcielibyśmy zobaczyć się z doktor Andreą Caulfield - powiedział Henry.
- Kogo mam zapowiedzieć?
- Jej mę\a, jeśli to nie zrobi pani ró\nicy.
- Byłego mę\a - wtrącił Gil i zarobił od Henry'ego szturchnięcie pod \ebra.
Andrea przyszła po prawie dziesięciu minutach. Była w białym, laboratoryjnym
fartuchu, z którego kieszeni wystawał rząd ołówków. Włosy przewiązała z tyłu zieloną
wstą\ką.
- Henry - odezwała się dziwnym nieco głosem.
- Cześć, Andrea.
- Co ty tu robisz? To dość dziwne.
- Co w tym dziwnego?
- Ja... - zaczęła, lecz przerwała. Henry wyczytał w jej oczach słowa, których nie
wypowiedziała. Zniła tej nocy, a we śnie widziała Henry'ego w niezwykłej zbroi, z nie-
znajomym młodzieńcem, który teraz te\ stal przed nią między doniczkową roślinnością hallu
Instytutu, prawdziwy i namacalny.
- Chciałem się dowiedzieć, jak postępuje praca - powiedział Henry.
- Praca? - spytała Andrea, wcią\ jeszcze patrząc na nich nieprzytomnie.
- Wasze badania... Nad istotą, którą wykopano na pla\y.
- Aaa, to? Czekamy jeszcze na parę rozstrzygających eksperymentów na
elektroencefalografie, parę analiz skóry oraz krwi.
Henry schował ręce do kieszeni, starając się wyglądać na kogoś grzecznego i
uprzejmego.
- Zastanawiałem się, czy macie ju\ jakieś wstępne zało\enia, hipotezy; czy doszliście
do czegokolwiek?
- Henry, wiesz dobrze, \e nie pracuję w ten sposób, i słuchaj, czemu właściwie
przychodzisz o ósmej rano i zadajesz dziwne pytania? I kto, u licha, przyszedł z tobą?
Henry obejrzał się na Gila, jakby w \yciu nigdy go nie widział.
- On?
- Tak. Henry, ja... - pochyliła się trochę i spojrzała badawczo na Gila. - Przepraszam,
jeśli zabrzmi to nieuprzejmie, ale czy nie spotkaliśmy się ju\ kiedyś?
- Jestem Gil Miller. Pani mą\, pani były mą\ i ja znalezliśmy ciało tej dziewczyny na
pla\y. - Wyciągnął rękę, którą Andrea uścisnęła z roztargnieniem.
- Czy jest mo\liwe, byśmy rzucili okiem na to stworzenie? - spytał z nonszalancją
Henry.
- Rzucili okiem? Przykro mi, to nie wchodzi w rachubę. Strze\e go policja. Są tutaj,
odkąd przywieziono to coś od koronera.
- Nie chcą, by stała się temu jakaś krzywda?
- Przykro mi, Henry. Nie pozwolę na to.
- No, có\. Pewnie tłukłem się tu na pró\no.
- Tak - zgodziła się wcią\ oszołomiona Andrea. - Zapewne tak.
- Ty, eee... nie wiesz mo\e, kiedy policja puści wreszcie trochę farby?
- Nie rozumiem, Henry, czemu zadajesz mi te dziwne pytania.
- Masz rację, są dość szczególne - przyznał Henry, uśmiechając się nagłe. - Jak, na
przykład, jakie jest siedem pytań Abrahela?
Andrea wpatrywała się w Henry'ego. Trwało to długo, ciągnęło się niemal minutami.
Czuł, jak świat zwala mu się na głowę. Przez cały ten czas nie mrugnęła, jej oczy wbite były w
niego, jakby chciała go prześwietlić promieniami rentgena. Oddawał jej spojrzenie, chocia\ nie
było to łatwe. W jej oczach było tyle siły, \e ledwo powstrzymywał się, by nie spuścić wzroku,
nie obrócić się i nie uciec w panice z tego budynku.
Gil wyczuł to narastające między nimi straszne napięcie. Podszedł bli\ej, zachowując
się w sposób właściwy raczej Tebulotowi ni\ Gilowi.
Wyczuwał zło, narastający chłód. Niezale\nie od tego, czy Andrea odpowiedziałaby na
pytanie, czy nie, wiedział ju\, \e diabeł był tu obecny, \e ją opętał.
- Ja... - zaczęła Andrea. Głos miała niski, gruby i napuszony, jakby jej gardło zaległ
zmarznięty w grudy śnieg. - Ja...
Henry spróbował się uśmiechnąć, twarz jednak mu stę\ała.
- Siedem pytań Abrahela. Jakie są? To wszystko, co chcę wiedzieć.
- Ty... chcesz wiedzieć - powiedziała chrapliwie Andrea. - Jeśli...
- Co jeśli, Andrea? Dalej, mo\esz to powiedzieć. Nie bój się. Byliśmy kiedyś mę\em i
\oną, pamiętasz? Nawet teraz nie powinno być między nami sekretów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sportingbet.opx.pl