[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nic z tego. Tak jak podejrzewałem, wyspa okazała się pozbawiona wszelkiej nadziei.
Wcześniej, w Dobrze Skonstruowanym Mieście, gdy czekałem w celi na proces, zużyłem
wszystkie swoje cudowne rezerwy samoubolewania, płacząc i rozprawiając głośno o tym, jak
strasznie się myliłem i jak przez swoją ignorancję krzywdziłem innych. Teraz wylądowałem na
skraju piekła, pozbawiony wszelkiej woli - sprowadzony do roli czegoś, co w poprzednim życiu
nazwałbym lapidarnie kawałem mięsa .
Odczekałem dziesięć minut, lecz nikt nie przychodził, by mnie zabrać do celi. Przez chwilę
bawiłem się myślą, że mógłbym spróbować ucieczki, lecz potem uświadomiłem sobie, że nie ma
dokąd uciekać. Jeden ze strażników, którzy mnie tu przywiezli, mówił, że otaczające wyspę
wody są pełne rekinów i krakenów, a w niezamieszkałych częściach Doralicji panoszą się
krwiożercze psy. Obie możliwości wydawały mi się wprawdzie bardziej kuszące niż kopalnia,
ale wraz z utratą tożsamości ogarnęło mnie poczucie fatalizmu i niechęć do wszelkich działań.
Gdym tak rozmyślał, usłyszałem kroki. Ktoś szedł wzdłuż doku. Podniosłem wzrok i
ujrzałem mężczyznę z siwymi, sięgającymi ramion włosami, w starym wojskowym płaszczu, z
lewą piersią pokrytą orderami i odznakami. Gdy się przybliżył, moim pierwszym odruchem było
poddanie go ocenie fizjonomicznej. Zwalczyłem ten instynkt i ujrzałem po prostu twarz pełną
zmarszczek i kaszaków, z zapadniętymi oczami i nosem wskazującym na fakt, iż jego właściciel
nie stroni od kieliszka. Choć niósł w lewej ręce obnażoną szablę, bynajmniej nie wydawał się
grozny. Przeciwnie - sprawiał wrażenie znużonego.
Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że jestem skuty.
- Przezorny krok - powiedział, po czym schował broń do pochwy i kazał mi się odwrócić.
Gdy to zrobiłem, podszedł od tyłu i poczułem, że uwalnia mi ręce.
- W porządku - rzekł, chowając do kieszeni kluczyk i kajdanki.
Ze sposobu, w jaki mówił, wniosłem, że nie będzie miał nic przeciwko temu, iż się obrócę.
Gdy tak stałem i patrzyłem na niego, znów wyciągnął rękę i tym razem mogłem podać mu swoją.
- Matters - rzekł. - Kapral nocnej straży.
Skinąłem głową.
- A ty jesteś Cley - zauważył. - Mam nadzieję, że już rozumiesz, jakim stekiem bredni jest ta
cała fizjonomika? - Czekał na odpowiedz, ja jednak milczałem. - Witamy na Doralicji -
kontynuował ze zmęczonym śmiechem. - Proszę za mną.
Machnął szablą i ruszył, opuszczając dok i idąc piaszczystą ścieżką prowadzącą przez gąszcz
karłowatych sosen. Szedłem za nim, myśląc, że ten widok przypomina mi Zarubieże.
- Przepraszam za szablę - zawołał do mnie przez ramię Matters - ale od czasu do czasu
któryś z tych przeklętych dzikich psów przyczaja się tu na mnie w ciemnościach. Bez obaw,
niejednego już rozpłatałem. Poza tym o tej porze roku kręcą się zwykle na drugim końcu wyspy.
Minęliśmy sosny, przeszliśmy przez labirynt ogromnych wydm i dotarliśmy do białej plaży,
wychodzącej na otwarty ocean. Przez jakąś milę trzymaliśmy się wzdłuż brzegu, a potem
weszliśmy w kolejny wydmowy labirynt, pośrodku którego stała duża, zrujnowana gospoda.
- Dom Harrowa - wskazał Matters.
Stanąłem obok niego i popatrzyłem na ozdobną architekturę, znajdującą się w różnych
stadiach rozkładu.
- Znasz powiedzenie: Na zadek Harrowa ? - zapytał z uśmiechem.
Skinąłem głową.
- To właśnie ten Harrow - rzekł. - Nigdy nie doszedłem do tego, co oznacza owo
powiedzonko. Tak czy inaczej, zbudował tę gospodę wiele lat temu w nadziei, że wyspa
przyciągnie gości z Miasta. Nikt nigdy nie przyjechał, a Harrow pewnego dnia wypłynął w morze
i albo utonął, albo został pożarty, albo&
- I tu jest więzienie? - zapytałem. Wówczas kapral wskazał swoją głowę i rzekł:
- Więzienie jest tu.
- Tutaj mam mieszkać? - zapytałem więc.
- Tak. Założę się, że oczekiwałeś czegoś znacznie gorszego - odparł. - Z żalem muszę
poinformować, że w tej chwili nie mamy żadnych innych więzniów. No, ale dzięki temu możesz
sobie wybrać dowolny pokój. Przed świtem - jako że jednym z elementów twojej kary jest to, byś
nigdy więcej nie ujrzał światła słonecznego - przyjdzie tu mój brat, kapral dziennej straży, by cię
zbudzić i zaciągnąć do kopalni, gdzie będziesz pracował do zmierzchu. Czy to jasne?
Skinąłem głową.
- Poznasz Silencio. To zarządca gospody. Na tylnym ganku znajduje się dobrze wyposażony
bar, a Silencio lubi się bawić w barmana - kontynuował kapral.
- Dziękuję - powiedziałem.
- I pamiętaj o jednym, Cley. Mój brat nie jest taki przychylny jak ja. Straż nocna to sen, straż
dzienna to śmierć. - Potem uśmiechnął się, pomachał mi i zagłębił się w labiryncie wydm.
Po omacku przebrnąłem przez salę barową, a następnie wspiąłem się po schodach na piętro,
sądząc, że tam właśnie znajdę pokoje. Na drugim piętrze zobaczyłem długi korytarz z szeregiem
drzwi. Jedne z nich, znajdujące się mniej więcej w połowie korytarza, były otwarte i dochodziło z
nich łagodne światełko.
Na drzwiach widniał numer 7. Wszedłem do pokoju i zauważyłem, że wygląda na świeżo
posprzątany. Pościel na łóżku była gładka, firanki czyściutkie. Na wyświeconej drewnianej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]