[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kościelnych.
Pośród pamiątek znajdowała się dziesięciocentówka z bawołem i pens z głową
Lincolna; niebieska wstążka, trofeum zdobyte na jakimś konkursie domowych marynat;
cienki pierścionek z kilkoma maleńkimi granatami, z których jednego brakowało; kawałeczek
kości słoniowej, bez wątpienia dziecięcy ząbek, zapewne pierworodnego.
Koty wyszły z ukrycia, by uczestniczyć w podniecającym zdarzeniu, i gdy Qwilleran
zajmował się zawartością torby, wierciły się niespokojnie. Widząc kartki, zawsze wiedziały,
co to jest; lubiły, kiedy im czytał na głos. W torbie znajdowały się zeszyty szkolne zapisane
codziennymi refleksjami i plik rękopisów na liniowanym papierze.
- Jest to dorobek pisarski kobiety mieszkającej na farmie; uczęszczała do college'u
nauczycielskiego, uczyła przez jakiś czas i zrezygnowała z pracy, by zająć się rodziną -
wyjaśnił swoim słuchaczom. - Nigdy nie zapomniała ortografii, interpunkcji i kompozycji
dobrego zdania, i z pewnością odczuwała potrzebę pisania.
Przeglądając jej zbiór, natrafił na opowieść zatytułowaną Twarz na moście. Była
opatrzona przypisem: Prawdziwa historia, którą opowiadałam swoim dzieciom wiele razy.
Zawsze słuchały jej z lękiem".
- Oto historia, która zmrozi wam wąsy - poinformował koty i zaczął głośno czytać.
Twarz na moście Kiedy zaczęłam uczyć w jednoizbowej szkole niedaleko Black
Creek, mieszkałam u pewnej rodziny na farmie i musiałam pokonać codziennie trzy mile bez
względu na pogodę. Zawsze wychodziłam wcześnie, ponieważ trzeba było rozpalić w piecu,
przygotować lampy naftowe, umyć szklane klosze i zamieść podłogę.
Pewnego dnia pod koniec listopada, nim śnieg zaczął pokrywać brązowy krajobraz
bielą, wyruszyłam do szkoły w gęstej ciemności. Nad strumieniem był przerzucony
zadaszony most; och, jakże się bałam przechodzić tamtędy po ciemku! Owego dnia, kiedy
wkroczyłam w mroczny tunel, zobaczyłam coś, co przyprawiło mnie o drżenie kolan. Na
drugim końcu znajdowała się jakaś dziwna rzecz - było to małe, okrągłe, białe i unosiło się w
powietrzu. Stałam bez ruchu z otwartymi ustami, gdy się zbliżało, lekko rozkołysane.
Chciałam się odwrócić i uciec, ale stopy miałam przyrośnięte do ziemi. I wtedy
uzmysłowiłam sobie, że to TWARZ - nie ciało, a jedynie biała twarz! Zaczęła wydawać
dziwne dzwięki: U-u-gh! U-u-gh!"
Próbowałam krzyknąć, ale z moich ust nie dobył się żaden dzwięk. Wtedy w moją
stronę wyciągnęły się dwie białe dłonie. U-u-gh! U-u-gh!"
Kiedy biała twarz zbliżyła się do mnie, o mało nie zemdlałam, ale wówczas
rozpoznałam ją. Była to pewna blada młoda dziewczyna z naszego kościoła. Miała na sobie
czarne ubranie i czarny szal na głowie, i próbowała mi powiedzieć, żebym się nie bała. Była
głuchoniema.
Qwilleran przygładził z zadowoleniem wąsy. To była opowieść, jaka spodobałaby się
jego czytelnikom, poza tym naprawdę się wydarzyła w Black Creek; być może ten most
wciąż się tam znajdował. Zagłębił się z ciekawością w torbę pełną rękopisów i zaczął czytać,
jak syn Emmy został zaatakowany przez rój dzikich pszczół, które goniły go do samego
domu, i jak dłonie kuzynki Emmy dostały się do wyżymaczki jednej z pierwszych pralek
elektrycznych. Były tam też miejscowe legendy, przygody drwali i górników, a także
opowieść o Dyńce, kotce, która drapała pod drzwiami.
Qwilleran rozmyślał gorączkowo. Moose County coś tam" mógł zamieścić te lokalne
historie pod nazwiskiem Emmy na stronie drugiej wraz z tekstem Piórkiem Qwilla";
zamierzał napisać wstęp do jednego i drugiego. Arch Riker też mógłby to wydrukować;
miejscowy folklor cieszył się coraz większym zainteresowaniem. Gdyby Fundacja
Klingenschoenów zdecydowała się wydać to w formie książki, wpływy mogłyby stanowić
zaczątek Stypendium Emmy Wimsey - chyba że wtrąciliby się chciwi spadkobiercy; tą
sprawą zająłby się Hasselrich.
- Jeśli opublikujemy tę książkę - zwrócił się do kotów - to mała dama zatańczy w
swoim grobie. I mam nadzieję, że jej pozbawieni serca krewni udławią się!
Zagłębiając się w lekturze, był w stanie rozróżnić między wczesnym i pózniejszym
etapem pisarstwa Emmy. W przypadku starszych manuskryptów papier był pożółkły,
atrament zaś wyblakły. Teksty były pisane dłonią drżącą od wieku albo osłabienia.
Jeden z nich różnił się w sposób przejmujący od pozostałych w tym zbiorze.
Nabazgrany na firmowej papeterii domu opieki, powstał najprawdopodobniej po przybyciu
Emmy do owej placówki. Pismo było prawie nieczytelne, talent narracyjny autorki też stracił
swą dawną siłę. Rzecz zatytułowana Tragedia rodzinna stanowiła po prostu relację z faktów,
pozbawioną wdzięku czy emocji. Qwilleran nie miał ochoty czytać tego głośno.
Mój mąż był farmerem. Mieliśmy czterech synów i jedną córkę. Była piękna. Na imię
miała Violet. Mogła zdobyć wspaniałego młodego człowieka, ale zakochała się w
nieokrzesanym osobniku. Jej bracia błagali ją, by się z nim nie wiązała, ale ona nie chciała ich
słuchać, więc ojciec ją wydziedziczył. Mąż Yiolet nigdy nie zbudował jej prawdziwego
domu. Mieszkali w szopie. Ich mała córeczka chodziła do szkoły w łachmanach. Mężczyzni z
mojej rodziny nie pozwalali mi jej odwiedzać. Zaglądałam przez okno do izby szkolnej, by
popatrzeć na swoją wnuczkę. Dawałam nauczycielce ubrania dla niej. Pewnego dnia
dziewczynka przyszła do klasy zapłakana. Jej matka zachorowała, była cała czarna i sina.
Nauczycielka zawiadomiła szeryfa. Aresztował męża Yiolet za to, że ją pobił. Ten łajdak nie
siedział długo w więzieniu. Yiolet była w ciąży. Zmarła w czasie porodu. Starsza córka
musiała doglądać domu i opiekować się dzieckiem.
Nauczycielka powiedziała, że w ciągu jednej nocy zmieniła się z małej dziewczynki w
kobietę. Krążyło mnóstwo plotek. Niemowlę wyrosło na piękne dziecko. Wiedziałam, że
dzieje się coś strasznego. Kiedy dziewczynka miała dwanaście lat, zastrzeliła się z ojcowskiej
strzelby. Modliłam się do Pana, by go ukarał. Moje prośby zostały wysłuchane. Pewnego dnia
przygniotła go tylna klapa od wywrotki i zabiła.
Qwilleran nie tracił czasu, tylko zadzwonił do właściciela sklepu żelaznego, który był
spokrewniony przez małżeństwo z Wimseyami. Zapytał Cecila wprost, bez owijania w
bawełnę.
- Tak - padła odpowiedz. - Mały Joe to wnuczka Emmy. Naprawdę nazywa się
Joanna, Joanna Trupp. Nie chce mieć nic wspólnego z Wimseyami czy Hugginsami; trzyma
się na uboczu. Nie wiem dlaczego. Nigdy nie daliśmy jej żadnego powodu. Wszyscy krewni
jej współczują. To smutna sprawa. Ale z tego, co wiem, jest dobrym hydraulikiem.
- Dlaczego mówisz, że to smutna sprawa? - zainteresował się Qwilleran.
- Widzi pan, Duży Joe wykorzystywał seksualnie obie córki po śmierci żony. Pewnie
dlatego młodsza się zabiła. Miała dopiero dwanaście lat. Zastrzeliła się ze strzelby taty. Duży
Joe był wredny! Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę. Bóg wie doskonale, że każde rodzinne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]