[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ona też nie. W takim ujęciu brzmi to okropnie, wręcz tragicznie.
Nie ukrywam prawdy. Prosiłam, żebyś się ze mną przespał i
tyle.
To nie do końca tak. Tobie nie zależało dokładnie na tym. To
miał być wyłącznie środek do osiągnięcia celu. Chciałaś tylko
tego. Bez uniesień, bez żaru. Prawda?
Popatrzył jej prosto w oczy. Nie mogła nie zadać sobie pytania,
ile kobiet wpatrywało się w nie w tych najgorętszych momen-
tach.
Aż podskoczyła.
Victorio?
Masz rację, zależy mi na najbardziej podstawowym działaniu.
Bez emocji. I nie liczę na żadną pomoc.
Tego się łatwo domyślić. Inaczej nie dałabyś ogłoszenia. Nie
jechalibyśmy teraz do Dalloway, by odebrać pocztę. Ale to
przecież nic złego spodziewać się czegoś po ludziach. Zwłasz-
cza w tej sprawie. Nie powinnaś przechodzić przez to sama.
Caleb jej nie rozumie. Zawsze była zdana tylko na siebie i na
własne siły. Rodzice ją kochali, lecz byli ulepieni z innej gliny.
Skoncentrowani na sobie i swojej pracy, zupełnie od niej różni,
pozostawili ją samej sobie. Sama podejmowała decyzje o swoim
życiu. Wiedziała, jak łatwo się sparzyć, gdy chce się zbyt wiele.
- Victorio?
Kiwnęła głową.
-Tak?
S
R
- Pozwól mi wziąć w tym udział.
- Czujesz się odpowiedzialny?
Zawahał się.
-Prawdę mówiąc, sam nie do końca rozumiem moje motywy,
jednak zależy mi na tym. Jesteśmy sąsiadami, oboje robimy coś
dla naszego miasta. Sąsiedzi powinni sobie pomagać, wspierać
się wzajemnie. Może takie podejście bardziej do ciebie prze-
mówi?
To rzeczywiście łatwiej zaakceptować.
- Dobrze - uśmiechnęła się. - Już się nie opieram.
Caleb roześmiał się. Jak on cudownie się śmieje! Dopiero
teraz uderzyło ją, że mężczyzni nigdy się przy niej nie śmiali.
- Cieszę się - rzekł. - Bo jesteśmy na miejscu. - Zapar
kował, wyszedł z samochodu i otworzył jej drzwi. Gdy ru
szyli, położył dłoń na jej plecach.
Podskoczyła z wrażenia. Jeszcze nigdy nikt tak jej nie dotykał.
To nic szczególnego, niezobowiązujący gest. Więc dlaczego tak
ją poruszył?
Chciała się rozluznić, ale daremnie. Wręcz czuła na plecach
każdy jego palec.
Audziła się, że Caleb w niczym się nie zorientował. Weszli do
budynku poczty.
Skrytka numer B482? - zapytał.
Zapamiętałeś. - Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Otworzyła
skrytkę. Wewnątrz była karteczka i kluczyk.
Caleb przeczytał ją i spochmurniał.
- Przyszło aż tyle listów, że musieli je przenieść do więk
szej skrytki?
Gdy otworzyła wskazaną skrytkę, oniemiała.
- O Boże! Nie spodziewałam się... - Popatrzyła na Cale-
ba. Spoglądał na nią, nie na listy. Miał posępną minę.
S
R
- Chodzmy coś zjeść. Potem odwiozę cię do domu. Mu
sisz nabrać sił, nim zaczniesz to przeglądać.
Nie mogła zebrać myśli ani znalezć słów.
Powinnam wracać do księgarni - wydusiła po dobrej chwili. -
Julie...
Na pewno rozumie, że od czasu do czasu musisz mieć chwilę
oddechu. Nie tłumacz się jej. To twoja księgarnia.
Zawahała się, w końcu skinęła głową.
- Masz rację. Potrzeba mi czasu, aby się z tym oswoić.
Ale żeby przyszło aż tyle listów? Jak to możliwe?
Nie odpowiedział. Nieoczekiwanie uświadomiła sobie, że nie
chce, by to skomentował. Przestrzegał ją przecież, że pieniądze i
seks to niebezpieczne połączenie, wielu się na to skusi. Może
zbyt zawierzyła nadziei, że jest sporo mężczyzn, którzy napraw-
dę pragną powołać na świat dziecko. %7łe tacy odpowiedzą na jej
ogłoszenie. Chyba powinna być bardziej sceptyczna.
- Odwiez mnie do domu - poprosiła. - Zjemy lunch
u mnie. A potem przejrzymy te listy.
Pozbierał rozrzucone koperty. Od mężczyzn, którzy zgodzili się
na jej warunki, choć nawet jej nie widzieli na oczy. Co nimi
kierowało? Pieniądze? Coś innego?
Wzdrygnęła się.
Caleb zatrzymał się, popatrzył na nią.
- Nie musisz tego czytać. Możesz te listy wyrzucić.
Oczywiście, że może nic nie robić. Jak przez ostatnie la
ta. Może do końca życia być sama, nie mieć dziecka.
- Na pewno znajdzie się odpowiedni kandydat - rze
kła. - Przecież na świecie są porządni ludzie. Choćby
jeden - dodała. Nawet dla niej zabrzmiało to bardzo
patetycznie.
S
R
Caleb przełożył listy i wolną ręką uniósł jej brodę. Patrzyła teraz
prosto na jego twarz.
-Victorio, mam nadzieję, że znajdziesz to, czego tak pragniesz -
powiedział miękko. - Ale jeśli któryś z tych mężczyzn cię
skrzywdzi, poćwiartuję go na kawałki. Załatwię gościa własny-
mi rękami. Jesteś w Renewal. Nie musisz liczyć tylko na siebie.
Pocałował ją, by przypieczętować te słowa.
Przywieziona poczta leżała na kuchennym stole. Victo-ria pa-
trzyła na nią z dystansem, jakby nie mogła się zdecydować, czy
sięgnąć po pierwszą kopertę. Caleb milczał. Wiedział, że nie
odwiedzie jej od tego planu. Za bardzo jej zależy. Pragnienie
posiadania dziecka zdominowało jej działania. Nie cofnie się
teraz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]