[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowie. Jeśli, a to możliwe, nie poszli do żadnego z tych miejsc, co nam pozostaje?
Doc zastanowił się nad pytaniem.
W takim razie zostaje jedynie woda zauważył. A nie mogą podnieść
nosa dostatecznie wysoko, aby nie utonąć.
My jesteśmy na wodzie, prawda? podpowiedział spokojnie Parmiter.
Grune rozpogodził się.
Oni mieli łódz? Albo zabrali jakąś?
Parmiter kiwnął głową.
Teraz dochodzimy do czegoś. Pamiętacie wielki statek, przed którym mu-
sieliśmy wczoraj uciekać? Założę się, że to jest ich statek zaopatrzeniowy. Jeśli
tak, to zatrzymali się, zobaczyli zamieszanie, które wywołaliśmy i może. . .
Doc skinął głową.
Ale tamten statek to piekielne monstrum zwrócił uwagę. Ten tutaj to
przyjemniutki jachcik, w porównaniu z tamtym to łódz wiosłowa.
Parmiter zachichotał.
Taak? Może i tak, ale widziałeś miotacze na dziobie i rufie? To są wyrzutnie
rakiet. Wystrzeliwuje się z nich zgrabne, rozpryskowe bomby. Spadają, zderzają
się z czymś, na przykład z pokładem statku, i b a m na wszystkie strony, wybijają
dziurę, szeroką na kilometr.
A jakiż z tego tutaj pożytek? zapytał Grune.
Ten sześciokąt jest nietechnologiczny. Wiesz o tym.
Idiota! prychnął Parmiter. A więc to są sprężynowe miotacze, rozu-
miesz? Zapłon prochu następuje od zapalnika umieszczonego nad nim. Wybuch
powoduje chemiczna reakcja wywołana wstrząsem, bez zasilania w energię, ro-
zumiesz? To tutaj działa i zrobi dziurę, przez którą będziemy mogli wpłynąć do
ich przeklętej ładowni.
Och powiedział Grune.
* * *
Yaxa dryfowała wzdłuż linii brzegowej, jej osobliwe oczy przeszukiwały te-
ren. To była uciążliwa, niemal dwudziestodniowa podróż. Teraz zbliżał się jej
kres; Yaxa osiągnęła swój cel. To prawda, podróż z powrotem zajmie trochę cza-
su, ale nie tak wiele; wystarczy dotrzeć do Wrót Strefy, z których mogłaby skorzy-
stać, nie zwracając na siebie przesadnej uwagi. Swoją zdobycz miała doprowadzić
do Strefy, do ambasady Yaxa.
55
To był ciężki i wyczerpujący lot nad terytorium niezbyt przyjacielskim czy
gościnnym. Widziała, że zwierzchniczki były przeciw wysyłaniu jej, ponieważ
była tak zaangażowana w zbliżającą się ekspedycję. Lecz ona się uparła i zdołała,
dzięki sprzyjającym Wrotom Strefy, przekazać współziomkom, że wszystko jest
w porządku.
Wreszcie rola w tej części projektu należała się jej od samego początku.
Wszystko zaczęło się tak dawno temu, wtedy, kiedy toczyły się wojny. Jako je-
dyny w historii Yaxa Przybysz ze świata ludzi , wyróżniała się wyjątkowymi
kwalifikacjami. Inni nie rozumieli ludzkiej natury, bez względu na to, jaką przy-
bierała postać. Ona tak, we wszelkich jej odmianach.
Trzeba jednak przyznać, że siostry rozpoznały jej wyjątkowe zdolności i wy-
znaczyły zadanie. Jej lojalność była niekwestionowana, jej poświęcenie niepo-
równywalne. Dzięki swoim wpływom i autorytetowi powstrzymała je od wysła-
nia oddziału albo wynajęcia gangu, który miał zabić Mavrę Chang. Nie Treliga.
O nie! Próbowały dostać go z dziesięć lub więcej razy lecz chytry płaz zawsze
okazał się dla nich zbyt sprytny.
Powiedziała im, że Chang ufa tylko sobie, co było prawdą, i że ta dziwna ko-
bieta jest niezwykle ważna jako alternatywa Julina, na wszelki wypadek. Zgodziły
się z tym, co powiedziała. Do pewnego stopnia to była prawda. Kierowały nią i
inne powody, które dla nich z pewnością nigdy by nie były zrozumiałe, ale dla
Mavry tak, w odpowiednim czasie.
Krążąc teraz nad zagrodą, natychmiast zauważyła, że coś jest nie w porządku.
Zciana frontowa została zdruzgotana czymś olbrzymim i potężnym, po czym wy-
buchł ogień. Część zagrody leżała w gruzach, magazyn na tyłach stał otworem,
opróżniony ze wszystkiego. Momentalnie ogarnęła ją panika. Rabusie? Piraci? W
takim razie, czy przybywa za pózno?
Lecz nie, ciągle obserwując, zobaczyła Ambrezjan gorączkowo przeszukują-
cych teren.
Nie żyje? Albo. . .
Gwałtownie zawróciła nad morze, aby uniknąć oczu Ambrezjan i zebrać my-
śli. Szybowała leniwie na wstępujących prądach powietrza ponad spienionymi,
zielononiebieskimi wodami.
Nie mogła uwierzyć, że Mavra Chang zginęła, nie mogła pozwolić sobie na
to, póki nie zobaczy jej ciała albo grobu. Dopiero wtedy, och nie. . .
Lecz jeśli żyje, co w takim razie się stało? Gdyby piraci napadli na to miejsce
i jej udało się uciec. . . w którą udałaby się stronę? Do Ambrezy? Nie. Tam w dole
Ambrezjanie nazbyt przypominali ekipę śledczą, nawet ci w małej łódce.
Nie do Ambrezy, na południe, ani tym bardziej na północ, do zabójczego Gin-
zin. Wodą w takim razie?
Co to zatem oznacza? Porwanie?
56
Kto prócz niej chciałby porwać Mavrę Chang, zastanawiała się Yaxa. Ortega?
Nie, to pewne. Była w jego mocy. A zatem. . .
Antor Trelig.
Tak musi być, zadecydowała. Może by wejść w porozumienie z Ortegą, ponie-
waż Trelig był jedynym uczestnikiem nie mającym dostępu na Północ. Gdyby tak
było, raczej nie zabierałby jej do Strefy. Makiemowie nie dysponowali środkami
takimi jak Yaxa i trudno było oczekiwać, aby długo ukrywali jej obecność przed
Ortegą.
Doszła do wniosku, że przybyli na statku. I oddalili się w ten sam sposób
prawdopodobnie na północ, do Domien, które było na tyle neutralne, że udostęp-
niłoby Treligowi kryjówkę, element w przetargu.
Nie, nie, zganiła siebie samą. Myślisz zbyt prostolinijnie. Tam Ortega i Am-
brezjanie zaczęliby szukać w pierwszym rzędzie. Z pewnością odpłynęli najpierw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]